korczak proba biografiiSpotkanie DKK 19 marca 2012

Dokumentacja, na której się opiera Joanna Olczak-Ronikier w biografii, jest skromna: pamiętniki słynnego pediatry, wspomnienia żyjących znajomych, listy. Autorka stara się przedstawić etapy, jakie przeszły kolejne pokolenia rodziny Goldszmitów. W czasach przedwojennych zasymilowani Żydzi wstydzili się swojej przeszłości, uciekali od ortodoksyjnego fanatyzmu, chcieli być Polakami. I choć w rodzinie, w której wychował się Henryk Goldszmit, znany później jako Janusz Korczak, nie przestrzegano rygorystycznie tradycji żydowskich, to jednak te korzenie dość głęboko tkwiły w mentalności Starego Doktora. Ale dla niego nie było to sprawą aż tak istotną.

Wielką siłą Korczaka był dar marzeń – jedyną deską ratunku w chwilach rozpaczy. Zdawał się wiecznym chłopcem żyjącym w świecie magii niczym Piotruś Pan. Obraz Korczaka stworzony przez Olczak Ronikier to obraz człowieka bez końca oddanego drugiemu człowiekowi, temu najmniejszemu, najbardziej bezradnemu:

"Jestem nie po to, aby mnie kochali i podziwiali, ale po to, abym ja działał i kochał. – Nie obowiązkiem otoczenia pomagać mnie, ale ja mam obowiązek troszczenia się o świat, o człowieka".

I ten obowiązek do końca swego życia ciążył nad Doktorem, aż do momentu, gdy zamknęły się za nim drzwi pociągu do Treblinki.

Recenzja książki "Korczak : próba biografii" - Robert Frączek

Korczak - próba biografii - Joanna-Olczak Ronikier czyli by świat był lepszy.

Córka widząc tytuł pytała: czemu próba? Przecież skoro już napisała to znaczy, że się udało... I nie potrafiłem jej tego wyjaśnić. Bo przecież to dobra książka i co ważne w biografii daje możliwość troszkę innego spojrzenia na tę postać. Czy udało się zachować obiektywizm i nie ubarwić postaci i czasów w jakich Korczak żył - tu bym się spierał. Ale i tak to ciekawa książka i wnosząca trochę nowego światła. W końcu ile osób wcześniej tak głęboko analizowało pamiętniki wielkiego pedagoga? Od razu przyznaję się, że ja nie. Dlatego pomysł, by całość biografii oprzeć i mocno podbudować słowami samego Korczaka był świetny. Słowa autobiografii pisane wszak już w getcie mają niesamowicie smutny i gorzki wydźwięk, przez to cała praca p. Olczak-Ronikier ma taki smak. Oto lekarz, pedagog, pisarz (o czym rzeczywiście jakoś chyba zapomnieliśmy), postać przekraczająca nie tylko swoje środowisko, ale i czasy w jakich żył. Człowiek, który życie poświęcił temu aby uczynić życie dzieci szczęśliwszym, sam swoje szczęście odpuścił, jakby ono nie było ważne.

Autorka swoją opowieść poświęca nie tylko Korczakowi - to jednocześnie opowieść o losach polskich Żydów. O tych, którzy walczyli o swą odrębność kulturową, swoje prawa do odmienności, izolowali się i o tych, którzy czuli się przede wszystkim Polakami i pragnęli różnice między nacjami zacierać. Jak trudno było iść tą drugą drogą, będą narażonym na brak akceptacji zarówno jednych jak i drugich - dla Żydów będąc tym, który porzuca wiarę ojców i tradycję, przez Polaków zawsze będąc traktowanym podejrzliwie. Korczak też niejednokrotnie był narażony na różne tego typu opinie, ataki, osądy. Ciekawe, że autorka mocno podkreśla to iż rodzina Goldszmitów nigdy nie wstydziła się swoich korzeni, poddaje pod wątpliwość tak często przytaczaną jako pozytywną asymilację rodziny, każe nam na nowo troszkę ją ocenić. Obraz tamtych czasów, różnych środowisk, które miały wpływ na atmosferę w II Rzeczpospolitej może wydawać się trochę jednostronnie odmalowany, ale trudno zaprzeczyć, że takie sytuacje nie miały miejsca. Bardziej drażniły mnie miejsca gdy w sposób dziwny autorka próbowała odnosić to co było do czasów obecnych - malowanie prawicy i konserwatystów jako diabłów wcielonych, a lewicy jako tych świadomych, czułych na kwestie społeczne, wspierających różnokulturowość i niwelujących podziały społeczne. Mając w głowie dalsze losy różnych ludzi, ich decyzje, działania trudno mi zachować jakąś sympatię do malowanych w takich kolorach środowisk lewicowych.

Korczak mimo swojej sympatii do takich poglądów i znajomości w tych kręgach nigdy specjalnie nie afiszował się z nimi i raczej publicznie ich nie ogłaszał. Polityka go nie interesowała. Widział jak wiele zła ona przynosi niezależnie od tego jaka opcja się nią zajmuje. On wolał naprawiać to co widział jako problemy społeczne w inny sposób niż na barykadach. To chyba nie tylko kwestia trudnych doświadczeń osobistych w trakcie wojny (również obserwacji jak wyglądało wprowadzanie raju na ziemi przez komunistów), ale osobowości, charakteru społecznika. Zarówno jego publikacje, praca w szpitalu, opiekowanie się sierotami żydowskimi, potem pomoc w budowaniu podobnych sierocińców również dla dzieci polskich (ze środowiskami socjalistycznymi), kształcenie przyszłych kadr pedagogicznych - to wszystko wskazuje jak ten wielki idealista bardzo pragnął przekładać to co czuł w czyny, jak bardzo pragnął zmieniać świat. Gdyby dziś uczynić taką postać kimś decyzyjnym moglibyśmy spodziewać się wielkich zmian, wtedy jego głos choć słuchany, często był traktowany jako pomysły utopisty, a działania widziane w wąskim zakresie (to tylko dla środowisk żydowskich), bez chęci ich kopiowania lub wspierania.

Kolejna rzecz, która mnie w tej książce zaciekawiła to życie duchowe Korczaka. Wydawało by się racjonalista i sceptyk, a tu odnajdujemy go nie tylko jako kogoś kto walczył o to by życie wychowanków nie było pozbawione elementów religijności, ale też jako kogoś kto interesował się teozofią, medytacjami, należał do loży masońskiej. Dużo dowiadujemy się nie tylko o jego życiu prywatnym (którego prawie nie miał), ale też o psychice. To chyba najbardziej fascynujący kawałek tej lektury - jak dużo rozgoryczenia, niezrozumienia, niemocy doświadczał ten człowiek. Jego depresja, skrytość, lęki, bezradność powracają w wielu miejscach jego życia. Sukcesy dawały mu niewiele radości, bo wciąż był świadom ile jeszcze jest do zrobienia, tym bardziej porażki bolały strasznie.

Smutna to powieść. I nie tylko dlatego, że wiemy jak skończyło się życie jej bohatera. Ta nostalgia, walka o nadzieję dla innych, gdy samemu często jej się nie dostrzega (dopiero po tej lekturze mocno uświadomiłem sobie jak smutno zwykle kończą się jego opowieści dla dzieci) jest tu obecna na każdej stronie.

Czy dzięki tej pozycji lepiej zrozumiemy Korczaka? Pewnie tak. Warto przyglądać się całej jego działalności, bo skupianie się na bohaterstwie w getcie bardzo spłyca tę postać. Ostatnia lata, ta decyzja o wyjściu do transportu była po prostu naturalnym odruchem i kontynuacją jego życia, wcześniejszych wyborów. Jakże mógł zostawić tych, którym poświęcił całe życie?
Dużo refleksji, sporo obrazów, różnych cytatów zostaje w głowie po tej książce. Aż trudno to wszystko zawrzeć w krótkiej notce. Więc tylko gorąco Was zachęcam do przeczytania tej biografii. Postać nietuzinkowa, warto ją odkrywać na nowo, wracać również do różnych jego pism dotyczących wychowywania, rozwoju dziecka.

Idealista, marzyciel, czy pesymista i gorzki realista? Tu możemy sobie te pytania zadać sami - to nie pomnik, ale realny człowiek ze swoimi słabościami. Ale dzięki nim też jeszcze bardziej widzimy jego wielkie serce i umysł.

"Winniśmy uczyć dziecko nie tylko cenić prawdę, ale i rozpoznawać kłamstwo, nie tylko kochać, ale i nienawidzić, nie tylko szanować, ale i pogardzać, nie tylko godzić się, ale i oburzać, nie tylko ulegać, ale i buntować się".

zycie prywatne elit artystycznych drugiej rzeczypospolitejSpotkanie autorskie ze Sławomirem Koprem w ramach DKK 21 lutego 2012

Sławomir Koper w swoich książkach, przedstawia historię głównie poprzez fakty mało znane, zapomniane lub pomijane w monongrafiach. Prezentuje ważne osobowości, w kontekście życia prywatnego oraz obyczajowości charakterystycznej dla danej epoki.
W "Życiu prywatnym elit artystycznych..." Autor bierze na warsztat najznamienitsze postaci szeroko pojętej kultury przedwojnia. Opisuje z grubsza całe życie każdego z bohaterów, oczywiście z tej nieartystycznej perspektywy.
Książka nie ma przypisów, indeksów, wydane jest na lekkim, pożółkłym papierze z brunatnym kolorem czcionki. Całość prezentuje się stylowo, nieco w estetyce retro. Wszystkie te zabiegi mogą sugerować, że celem Autora było dotarcie do każdego, a nie tylko oczytanego w opasłych specjalistycznych tomach Czytelnika.


Recenzja książki "Życie prywatne elit artystycznych..." - Robert Frączek

Życie prywatne elit artystycznych drugiej Rzeczpospolitej, czyli drugie (pierwsze) spotkanie ze Sławomirem Koprem.
To moja druga pozycja tego autora - przy pierwszej, czyli elitach politycznych trochę kręciłem nosem, przy tej prawdę mówiąc byłem dużo bardziej na tak. Może sprawiły to te życiorysy - tak barwne, tak żywe, a może to, że tu chyba dużo bardziej moim zdaniem udało się uchwycić równowagę między pokazaniem życia prywatnego, a twórczością. Tego mi wtedy zabrakło - wszak politycy są dużo ciekawsi, gdy połączymy ich działalność oficjalną, ich czyny, decyzje i osiągnięcia z tym, co robili prywatnie. Bez tego pierwszego elementu są trochę niepełni, jacyś płascy. Tu - mimo, że oczywiście też można by napisać dużo więcej o każdej z tej postaci to one żyją! Możemy je zobaczyć pełniej, bo również poprzez (fragmentarycznie, ale jednak) ich dokonania na niwie artystycznej.
Jak wspomniałem drugie spotkanie z książkami, ale pierwsza możliwość spotkania z autorem, dzięki zorganizował przez DKK na Ochocie prelekcji. Możliwość zadania pewnych pytań wprost i wysłuchania jego argumentacji sprawiła, że być może już z mniejszą złośliwością będę pisał o tych tytułach i całej serii Bellony. Cóż - sam nie wiedział, jaka będzie popularność tego cyklu, zapewnia, że inaczej by rozłożył pewne postacie, akcenty, przyznał się też, że do pewnego kłopotu z pisaniem wprowadzenia w epokę (stąd np. te powtórzenia, które mnie doprowadzały do pasji). Widać też na linii autor - wydawca pojawia się wiele czynników, które dla nas są kompletnie nieznane - i poszukiwanie "sposobu na sprzedaż" nie musi być spowodowane cynizmem i żerowaniem na najniższych plotkarskich potrzebach. A więc dla mnie oprócz anegdot o różnych postaciach, wspominek, opowiadania jak powstaje książka, czy o planach na dalsze pozycje - na pewno interesujące było poznać punkt widzenia i argumentację samego autora na krytykę jego pozycji.
No właśnie - pisarz, który wyczuł modę i zapotrzebowanie i tłucze szablonowe pozycje żerując na ploteczkach i sensacjach, przepisując obszerne fragmenty innych książek bez informacji, co jest napisane przez niego, czy historyk, który po prostu jest pasjonatem, uważa, że zbyt mało się mówi o życiu prywatnym różnych osób (zgadzam się z nim, że ma to duży wpływ na sferę funkcjonowania w życiu społecznym czy zawodowym) wiele lat pisał do szuflady i sam jest zaskoczony modą na te pozycje. Po spotkaniu bliżej jestem tej drugiej oceny... Choć oczywiście wątpliwości pozostają.
Wobec argumentu, że czytelnicy jego książek być może często nie sięgali po żadne inne pozycje na temat historii i mogą dzięki temu złapać "bakcyla", coś ich może zainteresować - uznaję i nie będę stawiał wygórowanych oczekiwań wobec kolejnych pozycji. To co dla mnie nowe nie jest, dla innych może takie być. To czego ja bym oczekiwał pewnie byłoby zbyt ciężkie, zbyt dokładne dla większej ilości czytelników. Rozwiązanie dla mnie? Koper, jako przystawka, albo podwieczorek, a sycić się muszę w innych źródłach. Ach no i przepraszam p. Sławomira, że sugerowałem, iż jest specem od dwudziestolecia międzywojennego, a za starożytność się złapał idąc za sukcesem swoich tytułów, tłukąc kolejne okresy historyczne. Okazało się, że autor specjalizuje się właśnie w tym drugim okresie, a dwudziestolecie to tylko dodatkowa pasja. Można więc mieć nadzieję, że moje obawy iż możemy się spodziewać kolejnych pozycji np. życia seksualnego wojów Mieszka I, albo afer i skandali górników w wieku XIX - okażą się bezpodstawne (oby!).

Wracając do książki. Trzeba przyznać, że dwudziestolecie obfitowało w nazwiska, które w naszej kulturze żyją do dziś. Każdy więc rozdział to fascynujące spotkanie z ludźmi, których znamy na pewno ze szkoły, z naszego programu edukacji, ale też z telewizji, kina, radia, półek z książkami w naszych domach itd. Dobór na pewno nie jest pełen ale i tak dostajemy ciekawy przegląd pisarzy, poetów, kompozytorów czy malarzy. Są tu opisani m.in.: Tuwim, Iwaszkiewicz, Słonimski, Lechoń, Schulz, Stryjeńska (dla mnie naprawdę odkrycie, bo nie kojarzyłem, że aż tyle odniesień do jej malarstwa funkcjonuje obok nas), Pawlikowska-Jasnorzewska, Samozwaniec, Kiepura, Witkacy, Rubinstein, Szymanowski. Mniej i bardziej znane historie i szczegóły - dla kogoś, kto trochę grzebał już w różnych dziennikach z tego okresu zaskoczeń pewnie nie będzie, dla innych może to być lekki szok. Bo "grzeczne" to towarzystwo na pewno nie było.
Mocne strony książki? Myślę, że pociągnięcie losów bohaterów przynajmniej sygnalizując aż do ich śmierci - ten okres wojenny i powojenny był dla wielu z nich bardzo gorzki i niewesoły, ale też pokazywał ich nie tylko jako "imprezowiczów". Podobały mi się też przynajmniej próby wskazania śladów pewnych wydarzeń opisywanych w twórczości, wpływu jednego na drugie. O minusach już pisałem poprzednio. Trudno powiedzieć na ile część z nich wynika z niestaranności autora, czy z lenistwa redaktora - np. rozumiem, że można cytować ten sam fragment w różnych książkach, ale w tej samej po kilka razy to samo zdanie? Napisane podobnie jak poprzednia - lekko, dużo cytatów z pamiętników, wspomnień (przypisów brak, bibliografia na końcu) no i przede wszystkim ciekawostek i anegdot (ha - czy wiecie, kto był pierwowzorem Pana Kleksa?). Znając plusy i minusy sami musicie rozstrzygnąć czy czytać - ja bynajmniej nie żałuję.

tysiac wspanialych sloncSpotkanie DKK 17 stycznia 2012

Książkę warto przeczytać głównie po to, żeby uświadomić sobie, co tak naprawdę kryje się za telewizyjnymi newsami z Afganistanu oraz ościennych krajów muzułmańskich.
Nasza dyskusja miała wiele kierunków, dzięki temu była żywa i ciekawa. Wszystko za sprawą książki "Tysiąc wspaniałych słońc" Hosseiniego. Powieść z barwnym tłem, opowiada o miłości, przyjaźni, samotności, poświęceniu, strachu i wojnie, a wszystko na przestrzeni historii Afganistanu. Jak można ocenić lekturę, jednym zdaniem...
Ze smutnych historii powstają dobre książki.
— Khaled Hosseini
Chłopiec z latawcem

Recenzja książki "Tysiąc wspaniałych słońc" - Agnieszka Kowalczyk

Książka została przeze mnie przeczytana dwukrotnie. Pierwszy raz dwa lata temu oraz niedawno, na potrzeby Dyskusyjnego Klubu Książki. Dwa razy pochłonęłam ją z zaciekawieniem. Powieść pisana z perspektywy mężczyzny, ale tak dobrze trafia w kobiece uczucia, że nawet można się pokusić o stwierdzenie, że autor doświadczył tego rodzaju doznań, cierpień, emocji, lub był ich świadkiem.
Książka pisana bardzo prostym językiem, pełna dialogów wewnętrznych, mieszanych stylów narracji (z perspektywy Mariam oraz Lajli). Doskonale ukazany świat islamu. Świat Afganistanu w dobie wojny z ZSRR.
Moim celem jest skupienie się na roli kobiet w owej powieści. Obie są żonami jednego mężczyzny – Rashida, pełniącego rolę pana i władcy w domu. Nie brakuje tam agresji, poniżania, poczucia winy, zażenowania, wstydu, poświęcenia. Rashid jest przedstawicielem tej części mężczyzn, którzy uważają, że kobieta nie powinna mieć swojego zdania, wykształcenia, swobody. Swoje żony przyodziewa w burki i wymaga radykalnego poświęcenia.
Historia zaczyna się od dzieciństwa Mariam, kończy zaś na powrocie Lajli w rodzinne strony. Obie kobiety straciły najcenniejsze wartości w życiu- rodzinę i poczucie bezpieczeństwa. Lajla traci rodziców w czasie wojny, Mariam matkę (przez którą będzie wiecznie się obwiniać) i ojca, (który ją zawiódł i odrzucił). Czyta się te historie z wielkim smutkiem i współczuciem. Stawiamy się w roli tych nieszczęśliwych kobiet, my kobiety, i zastanawiamy się, jak my byśmy postąpiły? Czy byłybyśmy skłonne tkwić w małżeństwie z powodów tylko ekonomicznych albo z powodu strachu? Czy byłybyśmy w stanie wyjść za mąż tylko dlatego, że dziecko, które w sobie nosimy (harami*) będzie potrzebowało ciepłego schronienia i poczucia bezpieczeństwa? Czy byłybyśmy w stanie kochać miłością bezgraniczną? Czy byłybyśmy w stanie zabić człowieka, dla życia innego człowieka?
Mnie ta powieść bardzo wzruszyła. Zdaję sobie sprawę z tego, ze jest to fikcja literacka. Napisana przez Afgańczyka zamieszkującego Stany Zjednoczone (zamerykanizowanego), ale skłania do przemyśleń. Czy my kobiety, ogólnie, jesteśmy w stanie żyć tak, jak chcemy, czy musimy? Czy jesteśmy aż takie słabe, że to mężczyzna, kultura, sytuacja polityczna, religia, wymuszają na nas pewne zachowania i poświęcenia? Wiem jedno.....Nie należy oceniać tych postaci, ale warto się zastanowić nad sobą, jakie wartości są dla nas najważniejsze i czy wystarczająco o nie dbamy.
*nieślubne dziecko, bękart

historia filozofii po goralskuSpotkanie DKK 12 grudnia 2011

Ks. Jerzy Tischner był wielką postacią, autorytetem, myślicielem na światową skalę, a jednocześnie otwartość i związki z prostymi ludźmi, czyniły go tak niezwykle bliskim. Według nauk filozofa teksty, których nie da się przetłumaczyć na mowę góralską, mijają się z prawdą.

Treść "Historii filozofii po góralska" to swego rodzaju zabawa w filozofię. Kanwą opowiadania jest nauka filozofów greckich, która zostaje zastąpiona myślami filozoficznymi górali. Autor porównuje rozum do gruntu, który trzeba nawozić i zaorać - dopiero wtedy ziemia wyda plon. Jakby świata nie było, to by było szkoda. A jeszcze większa byłaby szkoda, kiedy na tym świecie nie było gór ani górali!

W rezultacie autor proponuje radować się i unikać smutków, gdyż dobro może brać się tylko z radości życia.

Recenzja książki "Historia filozofii po góralsku" - Krzysztof Kachniarz

 "Ten, który zaczyna z przekonaniem, kończy pełen wątpliwości, ale gdyby zaczynał wątpiąc, skończyłby będąc pewien."
Francis Bacon

Są różne książki, takie co bawią, takie co uczą, takie pamiętane długie miesiące i takie zapomniane w kilka dni. Czego oczekiwać zatem po utworze, którego sam już tytuł „Historia filozofii po góralsku” autorstwa ks prof. Józefa Tischnera, zapowiada niejako wykład bądź co najmniej jakiś rodzaj leksykonu?

Tymczasem już od pierwszej strony spotykamy żywą narrację, ciekawie opowiedziane historie, jakie co najważniejsze nie nużą czytelnika hermetycznym językiem. Co charakterystyczne, opowieści owe snute są gwarą – oczywiście góralską, co z jednej strony wymaga chwili przyzwyczajenia od czytelnika, jednak po wczytaniu się wraz z kolejnymi stronami nie przeszkadza a wręcz pomaga wczuć się nastrój. Jest też zresztą w książce Tischnera, widoczne nawiązanie do tradycji opowiadania – tak w końcu nierozerwalnie związanej z Podhalem. Poprzez gawędę właśnie, autor prowadzi odbiorcę przez całą historię greckiej myśli filozoficznej, poprzez niejako "przywracane" właściwych imion postaciom antycznych myślicieli, już to Staska Nędzy powszechnie znanego, jako Tales z Miletu, już to Jędrusia Waksmundzkiego nazywanego Pitagorasem. Zabieg ten z jednej strony wywołuje zaskoczenie u odbiorcy, niejako przyciąga uwagę do prezentowanej treści, z drugiej zaś prowokuje do pytań i wątpliwości a pośrednio do kontynuacji lektury, aby przekonać się czym też jeszcze zaskoczy nas ksiądz Tischner. A niespodzianek nie brakuje, jako że górale lud twardo po ziemi stąpający, stąd zatem opinia iż „na początku byłą cena„ otwierająca opowieść o Pitagorasie, chociażby nie wspominając o fakcie, iż każda z osób opisanych na kartach Historii jest jak najbardziej prawdziwa i można ją spotkać w Waksmundzie, Białym Dunajcu czy Pardałówce.

Zawężanie jednak całej Historii do rubasznych, czasem poważnych opowiadań o góralach i góralszczyźnie byłoby niesprawiedliwością, bowiem główna treścią książki jest filozofia właśnie jej idee, które są fundamentami naszej europejskiej cywilizacji a jakie powstały w starożytności w Grecji lub w okolicach Zakopanego. Dostajemy zatem poważną treść filozoficzną, jaką być może bez zachęty ze strony Tischnera ominęlibyśmy szerokim łukiem, jakiej być może nie odkrylibyśmy bez Tischnerowskiego przewodnictwa.

bezsennosc w tokioSpotkanie DKK 14 listopada 2011

Publikacja młodego zdolnego Polaka, który w sposób absolutnie niekonwencjonalny przeżywał swoją młodość w dalekiej Japonii. A ponieważ nie tylko w niej żył, ale i przez dziesięć lat pracował, ma wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia, a swą wiedzą chętnie i z polotem dzieli się z czytelnikami, obalając wiele mitów na temat Japonii.

Książka o charakterze poznawczym, napisana lekko, dowcipnie, wzbogacona licznymi zdjęciami – połączenie przewodnika, fabularyzowanej opowieści, autobiograficznej książki wspomnieniowej – bardzo ciekawa, zupełnie nietypowa i niepoddająca się żadnej klasyfikacji.

Recenzja książki "Bezsenność w Tokio" - Agnieszka Kowalczyk

Dwoje się i troję, jak by tu zacząć moją pierwszą recenzję i się nie skompromitować...No jak? Będę szczera. I subiektywna. Oczywiste, a jakże! Jestem zafascynowana autorem. Zainspirowana bardziej jego osobowością niż tym, co chciał przekazać w swojej pierwszej książce.
Ale od początku....

Jest rok 1986. Młody student anglistyki na UW, wyrusza do Japonii na studia kulturoznawcze. Teoretycznie ma jechać na rok-zostaje na 10 lat. Młody cudzoziemiec, gajdzin, w obcym sobie kraju, zgłębia tajniki życia codziennego, jest otwarty na nowe znajomości, nie boi się wyzwań.

Książka została napisana w formie reportażu, dość lekkim językiem, z dozą humoru, pozbawiona brutalności i kolokwialnego języka, mieszcząca się w normach estetyki literackiej. Jest też formą pamiętnika, ale dodano dialogi oraz rozdział dotyczący przemyśleń przyjaciela autora - Sean’a, na temat kobiet w Japonii, jego zamiłowania do nich, ich adorowania i uwodzenia.

Młody chłopak, pełen wigoru i ciekawości świata podjął się wyzwania, jakim jest przetrwanie w kraju egzotycznym i dość skrupulatnie strzegącym swojej kultury. Ani razu nie narzeka. Umiejętnie przedstawia się czytelnikowi z tej dobrej strony – inteligentny, zadowolony z życia i pewny siebie wiedzący, czego chce, korzystający z chwili (nie ma nawet oszczędności, kiedy pojawia się myśl o powrocie do Polski).

Książka zawiera mnóstwo cennych ciekawostek o „tamtym świecie” w „tamtych czasach”. O tym, że wielkość mieszkania wymierza się długością i szerokością mat, że nie ma w nich WC, (podczas, gdy w Polsce, w latach 90. Toaleta w mieszkaniu to był standard). Pisze, jak radzić sobie zimą, żeby ogrzać malutkie mieszkanie, albo, jak wynająć mieszkanie u Japończyka, (kiedy jest się cudzoziemcem, to jeszcze trudniejsze). Bruczkowski nie napisał przewodnika po Japonii. Napisał to, czego doświadczył mieszkając tam przez dość spory kawałek swojego życia. Nie zwiedzał dużo, co ma na celu podróżnik, ale podjął się samotnej wyprawy na Kiusiu, co opisał w rozdziale o podróży autostopem, na zasłużone wakacje. Posiada własne wizytówki, pieczątkę z podpisem, którą trudno było zdobyć ze względu na długość nazwiska, „licytuje” się z policjantem. Nie opisuje swoich romansów (no, może jeden), ale nie zaprzecza, że uroda Japonek go zachwyca. Chętnie spotyka się z przyjaciółmi na piwo, lubi życie towarzyskie.

Jako cudzoziemiec podejmuje się wielu kroków – spontanicznie zmienia mieszkanie (bo stwierdza, ze należy mu się większe), zdaje prawo jazdy w Japonii, bierze kredyt na samochód. Nie boi się rozmawiać po japońsku mimo, że ciągle podkreśla, że mówi nieskładnie i ciągle się uczy. Próbuje japońskich specjałów: potraw i trunków, ale polska żubrówka jest niezastąpiona.

Moją szczególną uwagę i podziw przykuł wątek u lekarza, gdzie Bruczkowski zanim dostanie pomoc, musi przebrnąć przez ankietę i szereg pytań, a na koniec dostaje kolorowe pigułki i nie słyszy, co mu tak naprawdę dolega. Kiedy zadaje pytanie lekarzowi, co się z nim dzieje (w Polsce przecież to naturalne), lekarz się obraża... Hmm, intrygująca forma traktowania pacjenta.

Facet mnie zainspirował. Indywidualista, ale nie samotnik, odważny optymista (mimo doświadczeń), a przede wszystkim artysta. Młody czytelnik mógłby się zastanowić nad swoim życiem. W sensie-co ja dla siebie robię? Jestem młody, mogę wszystko, prawda? No właśnie! Masz ochotę studiować w Japonii, to w czym problem? Bruczkowski wiedział, że jeśli ma się cel- na wszystko znajdzie się rozwiązanie.
Polecam osobom, które nieco zagubiły się w swoim życiu, lub tkwią w stagnacji (praca/szkoła – dom, seriale, praca/szkoła, dom-seriale). Dlaczego? Bo, na każdym etapie swojego życia można coś zmodyfikować, niekoniecznie wyjeżdżając do Japonii. Najważniejsze to znaleźć cel i dążyć do jego realizacji.