kot rabinaSpotkanie DKK 1 czerwca 2015

Kot rabina to w formie komiksu poetycka opowieść o różnorodności kulturowej oraz tolerancji. Francuski rysownik Joann Sfar sposób bardzo trafiony maluje obraz diaspory żydowskiej, posługuje się w tym celu niezwykle oryginalnymi rysunkami i trafionymi dialogami. Tytułowy bohater po zjedzeniu papugi, przybiera cechy ludzkie i zaczyna gadać, a na domiar wszystkiego jest zakochany w córce rabina.

Recenzja komiksu Joanna Sfara "Kot rabina"- Robert Frączek.

Album autorstwa Joanna Sfara tylko na pierwszy rzut oka może kojarzyć się z tym co powszechnie u nas rozumiane jest pod hasłem komiks, czyli prostymi obrazkowymi historiami. Ileż tu jednak inteligentnego humoru, przewrotnej ironii, rozważań filozoficznych i religijnych dysput na temat tego co powinno być ważniejsze - litera prawa czy jego duch. Bóg daje prawo mojżeszowe, ale daje też serce i rozum, by wtedy, gdy jest to konieczne, kierować się właśnie nimi, bo przecież wiara nie powinna być męką i więzieniem, ale właśnie dawać prawdziwą wolność i pokój serca.

Ciężko napisać o przeczytanym zbiorze pięciu zeszytów, bo każdy jest trochę inny i w każdym nasza uwaga kierowana jest trochę w inną stronę. Ale jest jedna postać, która cały czas jest w centrum. To kot. Kot (jak wszystkie koty) cholernie inteligentny, troszkę przekorny, wygodnicki, ciekawski i mający swoje zdanie. I w dodatku kot, który od czasu do czasu zostaje obdarzony umiejętnością rozmawiania z ludźmi. Ten dar po raz pierwszy pojawia się gdy nasz bohater zjada gadającą papugę i powoduje spore rewolucje. Wszak kota, który gada, dyskutuje, komentuje i może namieszać nieźle w głowie, nie da się traktować tak jak dotąd - jak przymilnego zwierzaka, którego się jedynie głaszcze i który może spać z córką rabina. O nie. Rabin nie może na to pozwolić.
Kot jednak nie jest w ciemię bity i nie ma zamiaru tak łatwo przyjąć zakazu - zadaje pytania i stawia warunki. A trzeba przyznać, że jego złośliwości i wytykanie niekonsekwencji i braku logiki w myśleniu ludzi, są bronią ostrą niczym włócznia. Chyba niektórzy odetchnęli gdy znowu stracił mowę. Ale rabin i jego córka, poznawszy jego umysł i charakter, już zawsze będą traktowali go trochę inaczej. Staje się nie tylko powiernikiem sekretów i smutków, ale i towarzyszem przygód, partnerem, od którego oczekuje się wsparcia i podpowiedzi.

W pierwszych dwóch albumach najwięcej miejsca poświęconego jest rabinowi i jego córce Zlabii, potem pojawiają się coraz liczniej inne postacie, wprowadzając kolejne ciekawe akcenty do tych historii - artysta z rewolucyjnej Rosji, słynny wędrowny gawędziarz ze swoim lwem, troszkę bardziej nowoczesny, liberalny rabin, ksiądz katolicki, kuzyn dorabiający w Paryżu śpiewaniem kupletów i wielu innych. Obcując z nimi kot cały czas komentuje ich zachowania i decyzje, a jego pan (który w każdym albumie ma coraz więcej miejsca, spychając córkę na drugi plan), czyli rabin, próbuje jakoś godzić swoje zasady i wiarę, z tym, że inni ludzie wcale nie muszą myśleć i wierzyć tak samo.
Judaizm w jego wykonaniu (a może zmienia się to pod wpływem kota) to zadziwiająco pogodna i dość mało restrykcyjna religia i nie raz może szokować swoich współwyznawców.

Cudne są po prostu te historie. Balansujące między podaniami ludowymi i obrazkami z życia codziennego społeczności Algieru, na pograniczu trzech kultur: judaizmu, islamu i chrześcijaństwa.
Czasem kot po prostu słucha historii innych ludzi, czasem jest uczestnikiem przygód, a czasem ze zgryźliwością ateusza komentuje wszystko na swój zwierzęcy i zadziwiająco zdroworozsądkowy sposób. Nie jest doskonały, ma swoje wady, ale w końcu to kot i lubi zawsze mieć ostatnie słowo. Jego nie przegadacie.

W warstwie plastycznej albumy może nie powalają, są dość proste, ale za to same historie i zawarty w nich humor, przesłanie tolerancji i życia w harmonii, piętnowanie fanatyzmu i głupoty, sprawiły mi sporo frajdy. Aż żałuję, że nie poznałem tej historii do końca, bo oprócz tego zbiorczego wydania 5 zeszytów, podobno jest jeszcze szósta część, której teraz trzeba mi będzie poszukiwać.Żydzi nie przepadają za psami.Pies gryzie, goni, szczeka.A Żydów gryzą, gonią i obszczekują od tak dawna, że w rezultacie wolą koty.Zresztą, nie wiem, jak jest z innymi Żydami, ale tak mówi mój pan.Jestem kotem rabina.

chamowoSpotkanie DKK 11 maja 2015

11 maja w Bibliotece "Przy Zawiszy" w ramach akcji "Warszawa czyta" omówiliśmy książkę Mirona Białoszewskiego
"Chamowo",laureatkę tegorocznego wydarzenia. Chamowo jest powieścią, której akcja mocno osadza się w realiach życia w Warszawie opisując codzienne zajęcia autora, często prozaiczne czynności. Dla uczestników Dyskusyjnego Klubu Książki stała się inspiracją do sięgnięcia po Tajny dziennik, który odkrywa wszystkie zakamarki życia Mirona Białoszewskiego."

zlySpotkanie DKK 27 kwietnia 2015

"Zły" Leopolda Tyrmanda to powieść kryminalna ukazująca życie mieszkańców powojennej Warszawy, której akcja toczy się w tymże mieście na początku lat pięćdziesiątych. Tytułowy Zły to bohater walczący w obronie słabszych i uciśnionych z warszawskimi chuliganami oraz półświatkiem stolicy.
Akcja jest wartka i nie pozwala czytelnikowi na moment zgubić wątku. Czytając opisy miasta, możemy jedynie użyć swej wyobraźni, gdyż obecna Warszawa bardzo różni się od tej opisanej przez autora. Niemniej jednak mogliśmy wyobrazić sobie powojenną stolicę, słuchając opowieści Pana, który pamięta te czasy.

rzeznia numer piecSpotkanie DKK 23 marca 2015

W książce "Rzeźnia numer pięć" autor przedstawia własną historię, swoje wspomnienia z czasów, kiedy przebywał w niemieckim obozie jenieckim oraz był świadkiem alianckiego bombardowania Drezna, w tym celu posługuje się wymyślonym bohaterem.
Billy Pilgrim jest nieudacznikiem życiowym, zupełnym przeciwieństwem amerykańskiego żołnierza, na przykładzie głównego bohatera widzimy jaki wpływ na życie mają traumatyczne przeżycia i nie pozwalają powrócić do normalności.

Recenzja książki Kurta Vonneguta "Rzeźnia numer pięć" - Robert Frączek.

Rzeźnia nr 5, czyli krucjata dziecięca, czyli obowiązkowy taniec ze śmiercią. Napisał Kurt Vonnegut Jr. Amerykanin pochodzenia niemieckiego (w czwartym pokoleniu), który obecnie żyje w dobrych warunkach na półwyspie Cod (i pali zbyt dużo papierosów), a kiedyś jako zwiadowca amerykańskiej piechoty, Hors De Combat został wzięty do niewoli i był świadkiem bombardowania Drezna, zwanego dawniej "Florencją Nad Łabą", i przeżył, aby opowiedzieć to, co widział. Powieść przypomina nieco Telegraficzno-Schizofreniczne utwory Tralfamadorii, planety, z której przylatują latające talerze. Pokój z Wami.

Dobry wstęp, prawda? Od razu zapowiada, że normalnie to raczej nie będzie. I potem cały czas się zastanawiamy czemu autor, mimo że różne rzeczy przeżył, widział na własne oczy i o nich wspomina, wybrał taką, a nie inna formę, by o nich opowiedzieć? Czy trauma była na tyle silna, że trzeba było odreagować ją pisząc o kosmitach?

Los głównego bohatera, który w najmniej oczekiwanych momentach życia doświadcza przeskoków swojej świadomości w czasie i przestrzeni jest wyraźnym symbolem bezwolności, poddania się biegowi wydarzeń. Wyraźne też są antywojenne dywagacje różnych postaci, które wspominają II Wojnę Światową, potworne (choć i trochę chwilami surrealistyczne) są obrazy z Niemiec, o których opowiada główny bohater. Ale mimo wszystko nie łączy mi się to w jakąś spójną całość.

Billy Pilgrim (a również sam autor, który takie wizje tworzy) ze swoimi opowieściami o skokach w czasie spokojnie nadaje się na obserwacje psychiatryczne. Jak go można traktować serio?

Przeciętny człowiek, trochę nieudacznik, ale nawet to nie przeszkodziło mu w osiągnięciu typowej amerykańskiej stabilizacji i wygodnego życie, po prostu dość biernie daje się nieść nurtowi wydarzeń. Nie walczy, nie buntuje się, robi to czego się od niego oczekuje i stara się w tym znaleźć jakiś własny spokój. Ilu takich Pilgrimów zostało wysłanych na wojnę, choć byli czasem nawet za młodzi na to by założyć rodziny?

Amerykanin, który mało co nie zginął od bomb amerykańskich. Cóż... Zdarza się? Czy można to "wrzucić w koszta", bo liczy się tylko cel? Chyba najbardziej w tej najbardziej realnej warstwie dotyczącej wojny, tego jak ona upadla i zmienia ludzi, niewoli i zbombardowania Drezna, książka wydaje mi się interesująca. Ale Tralfamadoria, czy też powracający wątek pisarza Sci-Fi Kilgore’a Trouta, jakoś mnie drażniły. Gdzieś przewija tam się wątek wolnej woli, nabijanie się z ludzkiej naiwności i różnych naszych zachowań, ale jeszcze raz powtarzam - te dwie warstwy stanowiły dla mnie jakby dwie oddzielne książki i się nie łączą prawie ze sobą.

Na pytanie czy czytać, odpowiem oczywiście, że czytać. W końcu z klasyką (a powieść często jest wymieniana wśród najlepszych ubiegłego stulecia) warto się zapoznać. No i jest to rzecz na pewno nie banalna, do odczytywania na różne sposoby. Może akurat Wy się w tym gorzkim, czarnym humorze odnajdziecie...

beksinscySpotkanie DKK 23 lutego 2015

Autorka książki przedstawia losy dwu pokoleń rodziny Beksińskich, ojca i syna. Zdzisława Beksińskiego zapamiętamy jako jednego z najciekawszych ale i wzbudzającego wiele kontrowersji twórców, jego syna Tomasza jako uwielbionego przez słuchaczy dziennikarza muzycznego. Obaj w swej dziedzinie byli wybitni, fascynowali się śmiercią, światem potworów i demonów. Przez całe życie poszukiwali miłości i zrozumienia, byli bardzo samotni mimo swej popularności i obaj odeszli w dramatycznych okolicznościach.

Recenzja Książki Magdaleny Grzebałkowskiej "Beksińscy- portret podwójny"- Robert Frączek.

Masa materiału - listy, dzienniki, fragmenty wywiadów, wspomnienia innych. I to wszystko poukładane w całość, która jest nie tyle życiorysem, ale wciągającą opowieścią o dwóch wrażliwych mężczyznach, o ich relacjach, o ich wyobraźni, fascynacjach, samotności twórczej i niezaradności życiowej. Obaj na swój sposób pokręceni, pełni różnych fobii, złości na otaczającą ich rzeczywistość, niedojrzali emocjonalnie i kompletnie nie potrafiący wyrażać swoich uczuć. Doprawdy, chwilami zastanawiałem się jak p. Zofia Beksińska, czyli żona Zdzisława i matka Tomasza, cały czas obecna na kartach tej książki, a jednocześnie tak bardzo w cieniu, znosiła ich obu, bo byli gorsi niż rozkapryszone bachory. I jednocześnie w tym wszystkich swoich dziwactwach i nieprzystawaniu do otoczenia (a może właśnie dzięki temu), obaj tak fascynujący w wizjach, które kreowali. Jeden malarstwem, a drugi poprzez opowiadanie o muzyce, filmach czarowali ludzi i do dziś pozostają w pamięci.

To nawet nie tyle portrety ojca i syna, ale wiele zdjęć, ujęć, twarzy dwóch mężczyzn. Artystów, nadwrażliwców, perfekcjonistów, egocentryków, pasjonatów i ekscentryków.

Smutna to książka, bo znając przecież losy jednego i drugiego z Beksińskich, wciąż próbujemy odnaleźć jakieś ślady, odpowiedzi potwierdzające jakieś fatum, jakiś dramatyczny cień śmierci wiszący nad tą rodziną. I pewnie długo można by pisać o różnych detalach, smaczkach, na jakie można tu natrafić. Nawet jeżeli się interesowało życiorysami obu panów, na pewno można odnaleźć jakieś nowe dla siebie rzeczy, a nawet te znane, nabierają jakby jakiegoś innego kształtu.

Czy naprawdę Grzebałkowska pisze zbyt krytycznie i surowo dla bohaterów? Moim zdaniem nie. Bo nawet jeżeli chwilami wściekamy się na nich, to po tej lekturze, przede wszystkim jesteśmy pełni współczucia.

Bez pragnienia skandalu, doszukiwania się sensacji, ale z ogromną cierpliwością, dokładnością, przybliżanie nam osobowości, które nie mieszczą się w prostych ramkach, charakterystykach. Oby więcej takich biografii i takich lektur!